Nie żyje Michael Madsen. Legendarny Mr. Blonde z "Wściekłych psów" miał 67 lat

Michael Madsen, aktor znany z ról w filmach Quentina Tarantino, był człowiekiem pełnym sprzeczności: zagrał w ponad 300 filmach, głównie brutalnych twardzieli, ale był też wrażliwym poetą i ojcem. Zmarł 3 lipca w wieku 67 lat.

Nie żyje Michael Madsen. Legendarny Mr. Blonde z "Wściekłych psów" miał 67 lat

Michael Madsen nie żyje. Aktor miał 67 lat

Foto: AFP/EAST NEWS

Michael Madsen nie żyje. Aktor znany m.in. z filmów Quentina Tarantino został znaleziony martwy w swoim domu w Malibu. Menadżer gwiazdora przekazał, że prawdopodobną przyczyną śmierci był zawał serca. Michael Madsen zmarł 3 lipca, miał 67 lat. 

Michael Madsen: najważniejszy aktor drugoplanowy

Sławę przyniosła Madsenowi rola brutalnego Mr. Blonde’a we "Wściekłych psach" (1992) i współpraca z Quentinem Tarantino, ale jego filmografia obejmuje blisko 350 tytułów. Jego siostra Virginia pożegnała go wzruszającym wpisem.

Choć Michael Madsen zasłynął z ról brutalnych twardzieli, jego biografia pełna jest kontrastów. Urodzony w Chicago w 1957 roku, i tam zaczynał w Steppenwolf Theatre Company, gdzie pracował pod okiem Johna Malkovicha. Na ekranie debiutował w "WarGames" (1982), ale na prawdziwą sławę musiał czekać jeszcze 10 lat.

Był przede wszystkim aktorem drugoplanowym, ale takim, którego wszyscy pamiętają, bo kiedy pojawia się na ekranie, to go wręcz rozsadza. Jego role to bardzo często ludzie na krawędzi, dzicy i nieokiełznani - jak on sam.

Mr. Blonde i stracony Vincent Vega

To Quentin Tarantino uczynił go gwiazdą. Po raz pierwszy obsadził go jako okrutnego Mr. Blonde’a we "Wściekłych psach". Madsen wspominał, że tak naprawdę chciał zagrać Mr. Pinka, ponieważ miał więcej kwestii z Harveyem Keitelem, ale tę rolę dostał Steve Buscemi. A Tarantino powiedział mu, że albo psychopatyczny Mr. Blonde, albo nic. Więc wziął tę rolę i sceną odcinania ucha policjantowi przeszedł do historii kina.


W następnym filmie Quentina, "Pulp Fiction" (1994), miał zagrać Vincenta Vegę. Musiał zrezygnować, gdyż już wcześniej podpisał kontrakt na rolę Virgila Earpa w westernie filmie Lawrence'a Kasdana "Wyatt Earp" (1994) u boku Kevina Costnera, Gene’a Hackmana i Dennisa Quaida. A postać Vincenta Vegi była warta nominacji do Oscara i już zawsze będzie się kojarzyć z Johnem Travoltą.

Quentin Tarantino - najważniejszy reżyser w karierze

Ale można powiedzieć, że "co się odwlecze, to nie uciecze". W "Kill Billu" (2003-04) czekała na niego rola Budda, czyli zabójcy o pseudonimie Grzechotnik. I znowu to jemu przypadła rola psychopaty: w tym wypadku tego, który żywą, choć nieprzytomną bohaterkę (graną przez Umę Thurman) wsadza do trumny i grzebie na cmentarzu. Kolejna mocna, drugoplanowa rola, którą trudno zapomnieć.

Potem był cichym kowbojem Joe Gage'em w "Nienawistnej ósemce" (2015) i szeryfem Hackettem w "Bounty Law", fikcyjnym serialu telewizyjnym z lat 60., który odgrywa ważną rolę w "Pewnego razu... w Hollywood" (2019).

- Quentin jest, moim zdaniem, najlepszym reżyserem mojego pokolenia. Jest na równi z Alfredem Hitchcockiem i Elią Kazanem. Dlatego to, co kręciłem z nim, było najcenniejsze w mojej karierze. A "Kill Bill" to przypieczętował - wyznał w jednym z wywiadów. - To wielkie błogosławieństwo, ale zarazem trudno się od tego oderwać. Bo ludzie nie chcą, żebyś się zmieniał, był inny - stwierdził.


Virginia Madsen: to był grzmot i aksamit

Kojarząc się z ekranowymi rolami brutalnych psychopatów i przestępców, w życiu prywatnym był zupełnie kim innym, człowiekiem pełnym sprzeczności. Z jednej strony wrażliwy poeta, pasjonat kuchni z własną linią sosów chili, a z drugiej - facet, który czasami przekraczał granice i miał problemy ze sobą i prawem. Przeżył też osobisty dramat: w 2022 roku jego syn Hudson popełnił samobójstwo.

Virginia Madsen, również aktorka (m.in. "Candyman", "Bezdroża", "Zaklinacz  deszczu"), pożegnała brata emocjonalnym wpisem na swoim profilu: "Był grzmotem i aksamitem. Poetą przebranym za buntownika. Ojcem, synem i bratem – pełnym sprzeczności, które łagodziła miłość". Podkreśliła, że żałoba dotyczy nie tylko legendy kina, ale człowieka z krwi i kości. Ich relacja, choć nie zawsze łatwa, była jednym z najważniejszych punktów w jego życiu. Nie opłakujemy postaci publicznej. Nie opłakujemy mitu, ale ciało, krew i dzikie serce. Człowieka, który szedł przez życie głośno, błyskotliwie, płonąc emocjami. Który pozostawia nam słowa szorstkie, błyskotliwe, niepowtarzalne - ważne i uspokajające".


Piotr Radecki/k